„Szczęścia, zdrowia, pomyślności” ... czyli czego?

Było to tuż po ostatniej światowej wojnie. Mała dziewczynka przyszła do swojej mamy i powiedziała: „mamo, jestem głodna”. W odpowiedzi usłyszała: „idź do ogrodu i narwij sobie agrestu” (nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że było to wypowiedziane szorstkim głosem). Próbowaliście się kiedyś najeść agrestem?

Od tamtej chwili minęło prawie 70 lat. Jest to jedna z niewielu opowieści, jakie słyszałem o dzieciństwie mojej mamy.

Gdy ta mała dziewczynka miała już swoje dzieci dbała o to, by nie były głodne. Gotowanie było wyrazem jej miłości i troski.
Czy Twoim zdaniem same dbanie o "wikt i opierunek" może wystarczyć, aby dzieci wyrastały na szczęśliwych dorosłych?

Jak myślisz, co jeszcze rodzice mogą zrobić dla szczęścia swoich dzieci?
Chyba każdy człowiek chce być szczęśliwy. Mam wrażenie jednak, że nie dla każdego jest to na tyle ważne, aby zrobić coś ku temu. Jednym westchnieniem „takie jest życie” potrafimy zrezygnować ze szczęścia tłumacząc siebie okolicznościami zewnętrznymi, powinnościami, obowiązkami, przeciwnymi wiatrami i złymi ludźmi wokół. Często jest tak, że nawet nie rozmawiamy
o szczęściu. Nie myślimy o tym spiesząc się od jednego zadania do drugiego „wymuszanego” przez codzienne mierzenie się z rzeczywistością.

Ciekawe, że o ile swoje dążenie do szczęścia odkładamy na „święty nigdy”, to chcielibyśmy, aby nasze dzieci były szczęśliwe. Może dzieje się trochę tak, jakby miały one sięgnąć po to, co – jak myślimy-, nam nie było „dane”?
Nie rozmawiając o szczęściu, nie myśląc o szczęściu, nie dbając o swoje szczęście nie wiemy nawet, jak zadbać o nie dla swoich dzieci. Wszyscy

życzymy dzieciom długiego i zdrowego życia, lecz to dopiero początek. Chcemy dla dzieci więcej. Jedni z nas wyobrażają sobie dorosłego syna lub córkę wykonującą dobrze płatne zajęcie, inni uważają, że ważniejsze jest, aby dziecko założyło rodzinę (i na wakacje przywoziło wnuki do dziadków). Ktoś może pragnąć dla dziecka kariery naukowej, ktoś inny szacunku ludzi lub satysfakcji
z wykonywanej pracy. Właściwie to najlepiej, gdyby to wszystko naraz stało się udziałem naszych dzieci – zdrowie, brak trosk materialnych, udana rodzina, szacunek innych, ciekawa pracy, podróże… i jeszcze dużo, dużo więcej. Wśród tych życzeń gdzieś kryje się też pragnienie, aby dziecko było szczęśliwe.

„Szczęścia, zdrowia, pomyślności” standardowo życzymy wszystkim, którym dobrze życzymy, więc swoim dzieciom przede wszystkim. Warto się jednak zastanowić, o czym myślimy mówiąc o szczęściu? Bo czasem może to być zwykły slogan, za którym kryje się właśnie ta dobra praca, udana rodzina, wczasy w Chorwacji i „prawie nowy” samochód.

Bo czy można być nieszczęśliwym mając to wszystko? Niestety można. Słyszymy przecież o depresji osób, które – wydawać by się mogło – mają „powodzenie w życiu”. Czasem także informacje o tym, że ta depresja skończyła się dla nich i ich bliskich w najgorszy z możliwych sposobów.
Więc czego chcemy dla swoich dzieci życząc im szczęścia?
Bycie rodzicem oznacza prócz życzenia dzieciom „szczęścia, zdrowia, pomyślności” chęć dołożenia starań, aby te życzenia się sprawdziły. I rodzice zazwyczaj się bardzo starają. Dbają o zdrowie dzieci „wmuszając” zdrowe posiłki, przestrzegając przed używkami, wędrując po lekarzach, wstawiają aparaty ortodontyczne. Dopytują się, co w szkole, regularnie chodzą na zebrania, sprawdzają pracę domową, wysyłają na dodatkowe zajęcia z języków, kursy tańca, a gdy trzeba organizują korepetycje. W ten sposób mają nadzieję pomóc dzieciom w uzyskaniu „dobrego” wykształcenia, a potem „dobrej” pracy.
A co robimy, aby nasze dzieci wyrosły na szczęśliwych dorosłych? Ups… Tu się pojawia problem. Wiemy, jak zatroszczyć się o zdrowie, wygląd i wykształcenie. Ale jak nauczyć dziecko bycia szczęśliwym? Zdarza się, że - mając taką możliwość - kupujemy coraz wymyślniejsze zabawki, godzimy się na czas przed komputerem, „dziwne” dla nas pomysły na uczesanie, ubranie, dajemy kieszonkowe na „drobne” wydatki, pocieszamy, tłumaczymy, rozwiązujemy problemy, wyrażamy uznanie i mamy nadzieję, że w ten sposób dbamy o szczęście dziecka teraz, co niejako automatycznie, zaowocuje szczęśliwym dorosłym.
To tak nie działa. Spełnianie wszystkich pragnień dziecka teraz może być źródłem jego cierpienia w przyszłości, gdy okaże się, że ludzie wokół niego wcale nie chcą tego robić tak, jak robili to mama i tata. Rozwiązywanie za niego problemów typowych dla dziecka wystawi go w przyszłości na konieczność radzenia sobie z „dorosłymi” problemami bez wiedzy, jak się to robi i – co gorsza – bez wiary w siebie. Stawianie wymagań, zachęcanie do rywalizacji o stopnie, może skutkować dorosłym, który będzie się emocjonalnie wypalał walcząc w korporacji o awans.
Więc co robić? Po pierwsze warto samego siebie zapytać, na czym nam zależy podczas wychowywania dziecka; na jego dochodach w przyszłości? stałej pracy? poczuciu szczęścia? Odpowiedź wcale nie jest oczywista. Ktoś – przypominając swoje dzieciństwo w trudniejszych czasach – może uznać, że „te całe gadanie o szczęściu to nowomodna wydumka” (tak chyba myśli wiele osób z pokolenia mojej mamy…).
A czy Ty chcesz, aby Twoje dzieci były szczęśliwe?
Co robisz, aby im w osiągnięcia poczucia szczęścia pomóc?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy czas się zatrzymuje...