"Czego Jaś się nauczy, to Jan będzie umiał"
Na szczęście i niestety...

Oryginalna wersja brzmi „Czego Jaś się nauczy, to Jan będzie umiał” i niektórzy ją używają, aby wyjaśniać dzieciom, po co mają się uczyć rzeczy, które teraz wydają im się bez sensu.
Proponuję, aby spojrzeć na sens tego powiedzenia inaczej.
Czego się uczymy w dzieciństwie? Pewnych umiejętności i  wiedzy uczymy się jawnie np. mówienia dzień dobry, tabliczki mnożenia, jedzenia nożem i widelcem. Niektóre z nich rzeczywiście okazują się użyteczne. Inne , wobec szybkich zmian świata,  podzielą los znajomości korzystania z liczydeł, czy suwmiarek logarytmicznych (czy ktoś jeszcze pamięta, jak wyglądały?).
Uczymy się także wielu rzeczy „przy okazji”, nie zauważając nawet tego. W dorosłym życiu nawet nie wiemy, że tego się w którymś momencie się nauczyliśmy. Wydają się one nam trwałą częścią świata. Póki nie okaże się, że przeszkadzają nam nie zastanawiamy się nawet nad nimi. Co to może być?
Każdy z nas ma inny zestaw „wiedzy o świecie i sobie samym”. Na przykład w moim świecie niedziele były pełne niepokoju.  W niedzielę moi rodzice byli w domu – i nigdy nie wiedziałem, czy między nimi nie dojdzie do kłótni. Czasem dochodziło. Z czasem nawet coraz częściej. W małym mieszkaniu nie było, gdzie uciec przed złością, krzykiem, wypominaniem. Czasem dom był pełen zapachów obiadu i spokoju. Tylko, że budząc się rano nie wiedziałem, jak będzie dzisiaj. Więc – pełen niepokoju i nadziej – czekałem. W niedzielę też czekałem na poniedziałek – na to, że pójdę do szkoły. Ponieważ przez lata przeżywałem tam trudne emocje, więc już dzień wcześniej „przygotowywałem się psychicznie” (tj. straszyłem siebie) na to, co może się zdarzyć.
Te niedziele pełne niepokoju powtarzały się przez lata. Przyzwyczaiłem (można przyzwyczaić się niemal do wszystkiego), że w ten dzień tak jest.
Kiedyś opuściłem rodzinny dom. Założyłem własną rodzinę. W poniedziałek nie czekały już mnie trudne emocje w pracy.  Tylko, że w niedzielę nadal czułem niepokój.  Nauczyłem się tego. W moim mózgu zostały wybudowane  autostrady neuronowych połączeń, którymi mknęły automatycznie uczucia lęku, smutku, tłamszonej złości na hasło „niedziela”. Zachowywałem się zgodnie z tymi uczuciami – stawałem się mrukliwy, wycofany, czasem wybuchałem złością. Niedziela zaczęła się stawać groźna dla moich bliskich

Mam jeszcze wiele innych „pamiątek” z dawnych czasów. Rozpoznaję po tym, że przeżywam coś nieadekwatnego do sytuacji „tu i teraz”. Wówczas zastanawiam się – skąd mi się to mogło wziąć? po co mi to kiedyś było? po co mi jest teraz? Tłumaczę sobie, że to z przeszłości, że teraz jest inaczej, że mogę myśleć i czuć teraz coś innego. Nabrałem już niezłej wprawy w dyskusjach ze sobą. Coraz częściej w nich zwyciężam. Coraz częściej „to czego Jaś się nauczył  już Jan nie robi.”
Dzisiaj wiem skąd ten „niedzielny syndrom”. Uwolniłem się od niego. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, czasu i pieniędzy  ale warto było. Uratowałem dla siebie i swoich bliskich jedną siódmą życia.
Pomyśl, czy Tobie zdarzają się chwile, kiedy czujesz trudne emocje, a nie wiesz skąd pochodzą? Czy zdarza się tobie robić, coś co ci nie służy? Jeśli tak to zastanów się – skąd to się wzięło? czy chcesz, aby trwało?  Jeżeli nie to zacznij dyskusje ze sobą, a jeśli będziesz je „przegrywała/ przegrywał” zwiększ swoje siły korzystając ze wsparcia innych osób.

Powiadam ci – naprawdę warto. Stawką jest Twoje życie. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Gdy czas się zatrzymuje...